środa, 14 maja 2014

Stacyjka Zdrój

Nie było mnie tu przez małą chwilę, ale tak szalejemy od rana do wieczora, że rano nie mam siły, potem nie mam czasu, a późnym wieczorem znowu nie mam siły... Jeśli w trakcie zwiedzania znajdzie się moment postoju, to wykorzystuję go na logistykę. Może właśnie z tego powodu większość naszej wycieczki spędzamy w pociągach :) Za dużo logistyki!

Teraz złapałem dłuższy oddech, bo jedziemy - a jakże - shinkansenem do Kyoto. Ta ciuchcia zapycha tak szybko, że krajobraz jest non stop rozmyty. Coś jakby ciągły przeskok w nadprzestrzeń!  Zrobimy 513,6 km w 164 min! Daje to 3,13170732 km/min (mam kalkulator), czyli 187,902439 km/h (tu też mam kalkulator) łącznie z postojami. Jestem spokojny, że ewentualne tsunami nas nie dogoni. :)



Ponieważ hajimete (pierwsze spotkanie) z Tokio mamy za sobą, opowiem trochę o naszym mieszkanku i okolicy. Może to być zaskakujące dla obawiających się, że Japonia jest droga. Nasze lokum w Tokio, Kioto i Narze zdobyliśmy przez portal airbnb.com, który specjalizuje się w prywatnych kwaterach. Mają wszystko od współdzielonych pokoi, przez osobne pokoje z wspólną częścią pozostałą, niezależne mieszkanka po rozległe apartamenty. My wybraliśmy to przedostatnie, płacąc w Tokio ok 120 pln za dobę. Zobaczcie, co za tę niewielką kwotę otrzymaliśmy:



Mieliśmy pełne wyposażenie agd: lodówka, mikrofala, pralka, ciepła woda osobno, zimna osobno. ;)



A ten klopik... mmmmm... Marzenie. :))) Zawsze ciepła deska, ciepła woda w oddolne otworki (panie mają nawet dwa przyciski do wyboru - tego z sukienką nie sprawdzałem), emisja zapachów, samozamykająca się deska. Ech, żebym tak miał więcej czasu, to wiem, gdzie bym pisał bloga. :)




Futony (materace) na europaletach też się sprawdziły. Powiedziałbym - zdrowa twardość i dobra zaprawa przed przyszłymi noclegami na karimacie. Rano popijaliśmy kawkę lub herbatkę.



Dzielnica Tateishi, w której mieszkaliśmy, to właściwie przedmieścia Tokio. Olbrzymi kontrast między oszalałym centrum



a naszym zadupiem widoczny był na pierwszy rzut oka. Dobre miejsce do odpoczynku po całodziennym zgiełku. Dojazd do linii Yamanote, która okala centrum miasta i jest tym dla Tokio, czym "zerówka" dla Wrocławia, zajmował nam kilkanaście minut. A nasz "dworzec" to była raczej "stacyjka Zdrój"



Uliczki w Tateishi mają szerokość czterech metrów i są bardzo ciche. No chyba że wiatr pogwizduje dziarsko na swoich napowietrznych strunach.



Małe, jedno- lub dwupiętrowe domki, stoją zawsze w wąskoszczelinowej separacji, jakby chciały sobie wzajemnie powiedzieć: mnie tam moja działka w zupełności wystarcza i nie będę się przytulać!



A przecież działeczki to lichuteńkie, może po 100 metrów kwadratowych. Sklepiki ledwo mieszczące właściciela i jednoosobową asystę, a bary wypychające swoją ciasnotą klientów na uliczkę (na chodniki brak miejsca).



Sam brałem udział w takim ulicznym party w towarzystwie Japończyków, Australijczyka, Hindusa i Amerykanina. Zaczęło się co prawda w środku, ale kiedy przyszedł piąty klient, to chcąc zachować jedność grupy, zmuszeni byliśmy chwycić szklanice i pety oraz zrobić ten jeden krok, który wyprowadził nas na zewnątrz. Świat proporcji tak się układa, że nie trzeba mieć siedmiomilowych butów, żeby pokonywać duże dystanse. Wystarczy, że otoczenie jest mikrusieńkie. Ot, choćby takie maleńkie parkingi na trzy autka-zabawki.



Na imprezę zaprosił mnie nasz gospodarz - Koji. Zapraszał mnie zresztą codziennie, ale na ogół zanim zdążyłem do nich wyruszyć, już chrapałem. Bycie blisko ludzi to zaleta (jeśli ktoś tego oczekuje oczywiście) bukowania lokali przez airbnb.com (nie, nie płacą mi za reklamę - po prostu jestem, do tej pory, zadowolony). Chłopaki pobrały ode mnie kontakt na bloga. :))) Może powinienem coś wstawić po angielsku.

A propos tsunami, o którym było powyżej, to nasze przytulne gniazdko zafundowało nam, stosownie do skali przedmieścia Tateishi, malutkie, pierwsze w naszym życiu trząsiątko ziemi, pierdnięcie wręcz, jak skomentowała to nasza znajoma, Ania z Tochigi. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak potężne musiało być ono w drapaczach chmur w centrum Tokio!!! Rozumiecie - skala rządzi!

Kończę ten wpis, bo niedługo dojeżdżamy do poprzedniej, przed Tokio, stolicy Japonii. Trasa Tokio - Kioto - Nara to magiczna, skierowana wstecz, podróż w czasie. A jeśli ktoś nie lubi opuszczać Polski, to może sobie ją odtworzyć na trasie Warszawa - Kraków - Gniezno.

No to... Nara!

2 komentarze:

  1. Co kraj, to obyczaj ;) Dziękuję za "opisówkę", zawsze ciekawa, zwłaszcza w Waszym wydaniu

    OdpowiedzUsuń