niedziela, 8 czerwca 2014

Sado - dzień trzeci

8.06.2014
Płyniemy promem z Sado do Niigaty. :)
Noc przebiegła spokojnie, tylko od 4. rano ptaki tak darły piazgę, że musiałem sobie powtarzać: biedne ptaszki, biedne ptaszki - żeby nie wstać i nie zacząć rzucać kamieniami. Może to duchy świątynne chciały nas przegonić?
Pobudka była o 5.45. Nikt nas nie eksmitował. :) 


Zwinęliśmy się szybko, zjedliśmy symboliczne śniadanie na sucho (zero wody - wieczorem się "kąpałem" moczonym ręcznikiem). Cyknąłem fotki i na szlak, w dół - na główną drogę do portu w Ryotsu (ok. 20 km). Płasko i bez wichury - wreszcie!
Niedaleko trafiliśmy na grupę uczestników lokalnego matsuri (festiwal, święto) polegającego na tym, że chodzili od domu do domu (sklepy, inne punkty usługowe także) i wyganiali z nich mazui (zło). Najpierw zaczynali bębniarze taiko (pisałem o tym wcześniej). Po chwili wychodzili gospodarze danej posesji, kłaniali się uprzejmie i ustawiali na zewnątrz w rządku. Grupa podchodziła do otwartych drzwi i jeden z nich, ubrany w wysoką czapkę jak kapłan shinto, rozpoczynał rytualny taniec, kręcąc się wokół własnej osi i wymachując obszernymi rękawami. Dwóch innych, ubranych w upiorne maski i peruki podobne do tych w teatrze Noh, czekało cierpliwie w odwodzie. Kiedy tancerz kończył swoje dzieło, ci dwaj podnosili kije jak do kendo i ruszali w stronę drzwi, wymachując i krzycząc groźnie. Po chwili obiekt był oczyszczony ze zła i z symbolicznej kasy, którą przyjmowała utalentowana trupa. Zespół musiał być nastawiony na niezłe zyski, skoro o siódmej rano w niedzielę zaczynali swoją powinność! O oczyszczaniu i matsuri wiem z rozmowy z jednym z przechodniów, który zaczął jak ja robić im zdjęcia. Po współoczyszczeniu kilku posesji pojechaliśmy dalej ku nieznanemu, na głodno i brudno...


Po kilku kilometrach trafiliśmy na większy sklep, otwarty na szczęście dla nas. Nazwaliśmy go Hilton, ponieważ nakarmił nas gorącymi yakitori (kurczak na patyku) oraz wrzątkiem do zupki. Dwa ciepłe dania zagryzione bananem z pewnością dają prawo temu sklepu na nobilitowaną nazwę



Zaopatrzyliśmy się jeszcze w dezodoranty i inne pachnące czary-mary, na wzór naszych średniowiecznych przodków, którzy bojąc się zarazy płynącej z wody, masowo używali pachnideł (ci bogatsi oczywiście - biedniejsi stosowali ekologiczne wietrzenie). My co prawda wierzymy w oczyszczającą moc wody, ale nie bardzo wiedzieliśmy, kiedy ją ujrzymy! Tak zaopatrzeni pojechaliśmy dalej.


W Ryotsu zrobiłem foty tańczącym nagusieńkim nimfom, ale nie było czasu na większy flirt, bo na wejściu do portu ukazał się znany nam prom. Pognaliśmy do portu, ale było za późno na boarding, więc kupiliśmy bilety na 12.45. Trzeba było coś zrobić z uzyskanym wolnym czasem.



Zobaczyłem toaletę publiczną, a w niej kran! Powiedziałem Krzyśkowi: jako kierownik wycieczki stwierdzam, że taka okazja długo może się nie trafić, oraz zarządzam golenie i mycie po kolei! Krzysiek spojrzał na mnie z niejasnością w oku. PIERWSZY!!! - dorzuciłem, zanim zorientował się, co mam w ogóle na myśli.
Wlazłem do środka i od golenia przez mycie głowy, aż po same one stopy oczyściłem ciało i umysł (umysł z natrętnej myśli - myyyyyycie!!!! myyyyyycie!!!!). Pani sprzątająca wchodziła zrozpaczona kilka razy, mówiąc grzecznie sumimasen (przepraszam), ale jak tylko wchodziła, ja udawałem, że akurat myję sobie uszy. Powtarzało się to kilka razy, aż po wszystkim rzekłem jej wspaniałomyślne dozo (proszę) i uradowany wyszedłem, a ona uradowana weszła.




Krzysiek przyczaił się, aż skończy i wskoczył znowu, żeby zachlapać całą podłogę. Przy okazji przepraliśmy sobie to i owo i wrzuciliśmy na nasze wierzchowce jak na suszarki. Trudno, przynajmniej przyczyniliśmy się w ten sposób do utrzymania wysokiego poziomu zatrudnienia w porcie.


Najedzeni, czyści i pachnący wkroczyliśmy na pokład, a tu nasi przyjaciele japońscy wyjęli jak jeden mąż swoje śniadanka i przekąski i poszedł taki smród, że zacząłem żałować wypranych skarpetek. Mogłem się tak dotkliwie zemścić...  Najgorszy smród w tych przekąskach wydziela suszone mięso. Jedzie jak padlina. Masakra. Ponadto zachowują się głośno, mimo że inni pasażerowie śpią. Zaprzeczenie tego, co widzieliśmy w metrze tokijskim! Ta ich wybiórcza etykieta!
Wchodząc na pokład, spotkaliśmy też 67-letniego pana, jadącego podobnie jak ja na Hokkaido! Ten miły człowiek wiezie na swoim rowerze chyba dwa razy więcej bagaży niż ja! Zaczął od Kobe, gdzie mieszka, zwiedził Sado, zrobi pętlę na Hokkaido i wróci wzdłuż wybrzeża Pacyfiku do domu! W trzy miesiące! Jaki budujący obrazek. Dał nam swój atlas i zrobiliśmy z niego trochę fotek.



Płyniemy dalej...

10 komentarzy:

  1. o jak dobrze, ze toaleta była z kranem, dezodorantowe czary - mary starczą na dłużej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedne ptaszki ,biedne ptaszki ,czyżby Gosiu twój mąż darł sobie z ciebie ......łacha ;))
    Wygląda na to że jest Japonia A i B ,a może jeszcze i C . Ta A wyprzedziła nas obyczajowo ,a dalej to już bardziej swojsko ,tak też i przeczuwałam .

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś mi się wydaje, że nawet bardziej swojsko:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedne chłopaki, biedne chłopaki... ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Prowincja jak to prowincja... ale jak Hilton byl i lazienka do wziecia byla, to raz na jakis zcas mozecie sie rozszalec z tym myciem i przepierka. Czy jechalisci szybko, zeby suszarka dzialala najlepiej?

    Wydaje mi sie, ze metoda maskowania zapaszku to nie tylko wsrod praszczurow..chyba zyje i ma sie dobrze nadal...

    Gdzie teraz na rumakach? I czy Wam sie nie nudzi?

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo lubię takie relacje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nadrobiłam weekendowe zaległości i... zazdroszczę i nie zazdroszczę; zazdroszczę tak ciekawej podróży, ale na takie noclegi i brak wody to ja już jestem za wygodna. Fajnie się to czyta, ale na Waszym miejscu byłabym wiecznie zdenerwowana.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam za niedyskretne aczkolwiek retoryczne pytanie. Te ptaszki to niewyparzone (w dziubach) czy odparzone (po kilometrach) :)?

    OdpowiedzUsuń
  9. Było się myć ? Z zemsty nici ;))))

    OdpowiedzUsuń
  10. Super. Dawno tu nie byłem. Podoba mi się. Szkoda że nie dałem Ci adresu do Ikuko Muranaki.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń